niedziela, 28 maja 2017

Zakwasy

Kardiologia.
Mam zakwasy w rękach. A ściślej anatomicznie mówiąc - w ramionach. Ponad godzinna resuscytacja daje o sobie znać. 
Zaczęło się nie do końca niewinnie, bo od asystolii Prosta linia na monitorze. Śmierć. Potem masaż klatki piersiowej, uciskanie serca, wentylacja workiem ambu, czyli sztuczny oddech. Chwila walki, chwila do namysłu. Czy ten pacjent na pewno jest reanimacyjny? Czy aby nie tylko po to tu leży, żeby umrzeć? /starszy, być może schorowany... Ale nie! Ożył! Serce ruszyło!
Potem znowu walka - o rytm. Najpierw brzydki rytm komorowy, jak fala na ekranie sejsmografu. Potem same załamki P, nieważne, serce nie bije, nie pompuje krwi do tętnic, ale da się je pobudzić do bicia prądem, tak jak przy wszczepieniu rozrusznika. Szybka decyzja, nakłucie żyły, wprowadzenie cienkiego drucika elektrody. Prąd, pobudzenia. Jest rytm, serce bije. 
Serce wspomagane stymulacją, oddech zastąpiony respiratorem, ciśnienie tętnicze generowane aminami presyjnymi, czyli inaczej pompą z leków, żywienie pozajelitowe, natlenianie również przez respirator. Żyje za pacjenta maszyna, nie wiadomo, jak długo. 
Inni pacjenci wjeżdżają na salę, patrzą, nie wiedzą, co się dzieje. Jeszcze inni leżą tam już od kilku dni, obserwują. Patrzą na nasze zmagania i kibicują. Nikt, ani my, ani pacjenci, ani bezpośrednio zainteresowany chory nie wie jak to się skończy. 
Odsuwam się na chwilę od pacjenta, ktoś inny jedzie na łóżku na salę. Młodym zdrowy, migotanie przedsionków do kardiowersji. Tu też prąd, ale mniejszy, by uzdrowić, a nie ożywić. Anestezjolog usypia pacjenta, daje leki, żeby nie bolało. Przykładam "łyżki" do klatki piersiowej, żel rozsmarowuje się po skórze, strzelam. Pacjentem wstrząsa skurcz mięśni, serce zatrzymuje się na ułamek sekundy, po czym rusza, bijąc już prawidłowo. 
Pacjent budzi się zdezorientowany, nic nie pamięta. Dobrze, tak ma być. Nie wie, o umierającym współlokatorze. 
Na dużej sali Intensywnego Nadzoru Kardiologicznego są jeszcze inni chorzy. Niewydolności serca, arytmie, stany po reanimacji... chore serca. Takie, że jeszcze da się je naprawić albo chociaż poprawić. Wszczepić stymulator, zrobić kardiowersję, koronarografię, oglądając tętnice wieńcowe i przepychając je jak rury kanalizacyjne. Możemy dać leki - tylko i aż. Patrzeć jak zmniejszają się obrzęki, jak pędzące serce zwalnia, ból ustępuje. 
Moim zadaniem jest głównie przyjmowanie nowych pacjentów. Wywiad, szybki, kardiologiczny, rozszerzony nieco o ogólne choroby, zbadanie serc, płuc, oczu, brzuchów, nóg. Ciśnienie, tętno. Rozmowa. Ściszonym głosem, na sali INK albo w gabinecie zabiegowym, pod czujnym uchem innych chorych. Nie ma w szpitalu czegoś takiego jak prywatność.
Potem już mniej pracy, przed trzecią kawa w gabinecie lekarskim. Omawianie chorych, dnia, planów na obiad. Zapach świeżo zaparzonej kofeiny rozprzestrzenia się po korytarzu. W lodówce wspólne mleko, też czasem kupuję. 
Kardiolodzy i rezydenci kardiologii piszą wypisy, zdają raport dyżurnemu. Kończą pracę, jak też kończę. Jutro znów na ósmą, odprawa, obchód, obserwacje. Zlecenia. Ale to jutro.
Kardiologia.