czwartek, 6 czerwca 2019

Dyżurowe paranoje

Nie dyżuruję od ponad roku. Zmieniłam placówkę, w której pracuję. Miałam przerwę w specjalizacji. Teraz jest dużo lepiej niż było. 
Nadal jednak nie umiem się w pełni zrelaksować. Jeszcze przez kilka miesięcy po zmianie pracy śniły mi się dyżury, śnił mi się SOR, przyjęcia na oddziale. Miałam koszmary o dzwoniących telefonach, o pielęgniarkach zgłaszających zgony i powikłania. Do dziś jak próbuję cieszyć się nocą we własnym łóżku, nachodzą mnie myśli, że to może być sen, że zaraz obudzę się po krótkiej drzemce na dyżurze, przerażona i zmęczona, a na zegarze nie będzie jeszcze nawet trzeciej w nocy. Albo obudzi mnie telefon: ktoś się pogarsza, kogoś boli, ktoś umiera. Minął już rok, a takie myśli nadal mnie prześladują. 
Nadal nie zdobyłam się na to, żeby iść odwiedzić ludzi z oddziału. Mam kupione upominki, ale od roku nie dotarłam do tego miejsca. Miejsca, w którym myśli pędziły jak szalone albo zatrzymywały się w grząskiej mazi, w którym krzykliwa muzyka w uszach uniemożliwiała sen, w którym dzwonił przeklęty telefon. 
Do dziś ogarnia mnie lęk, gdy wibruje moja komórka. Kiedyś oznaczało to "prośbę" szefowej o wzięcie kolejnego dyżuru albo opierdziel za coś, czego nie dopilnowałam w pracy. Zimny głos i jeszcze zimniejszy pot na moim ciele. 
Ciężko mi się o tym pisze, bo rany jeszcze nie są zagojone. Być może jeszcze długo nie będą. Przerwa w specjalizacji pozwoliła mi się wyciszyć, ale nie zapomnieć. Na co dzień jestem szczęśliwa, ale w ciemności wracają demony. 
Jakiś czas temu zaczęłam terapię i tym razem zamierzam ją ukończyć. Mam czas, wyznaczony termin, mam fundusze, mam motywację. I zamierzam raz na zawsze uwolnić się od mojej poprzedniej pracy.