sobota, 12 września 2020

Pamiętnik studencki z książki, czyli typowa medycyna jest typowa

Dzień pierwszy

Dom. Pokój. Czerwony dywan we wzorki, biała kulka pod sufitem z ostatnią, pozostałą żarówką, jasne biurko i łóżko. Duże łóżko, dwuosobowa kanapa, nigdy nie składana. Pojedyncza szafka na ubrania. Laptop.

Na środku Emilia. Na dywanie, między łóżkiem a szafką. Myślała tylko o jednym: że gdy przepali się ta ostatnia żarówka, gdy w pokoju zapadnie mrok, to ona zginie. Jeśli nie umrze ze strachu, to przyjdą jakieś bliżej nieokreślone demony.

Noc. Bała się nocy. Już od dawna, już od lat, ale tego wieczora bała się bardziej niż wcześniej. Noc przysyłała cienie. Zwłaszcza długa, styczniowa noc. Taka jak ta.

Za tydzień miała egzamin. Musiała się uczyć. Książka leżała tam, gdzie zwykle, na kanapie, laptop na biurku wyświetlał kolorowe obrazki mające zawierać wiedzę. W głowie Emilii było pusto. Nie było wiedzy, nie było daty egzaminu, która przypominałaby o zbliżającym się deadlinie, nie było następnego poranka. Była tylko zimna, styczniowa noc.

Wstała. Zgłodniała już trochę, ale droga do kuchni uwzględniała oglądanie drzwi do pustego pokoju współlokatorki. Ukazywała samotne życie Emilii w pełnej krasie, w całej rozciągłości. Bała się tego, że cokolwiek stanie się w tym mieszkaniu, a mogło stać się coś złego, zostanie zapomniane. Wiedziała, że jeśli tu umrze, nikt nie dojdzie, co się stało. Chyba że umrze z własnej woli.

Wzięła laptopa z biurka i zaniosła na łóżko. Uczyć się, uczyć się, uczyć się. Oglądała litery na barwnych prostokątach slajdów. Dziwne litery. Litery tworzyły słowa, a słowa... Słowa nie miały znaczenia. Niektóre były dziwne, inne proste. Ale wiedza wypływała z komputera, leciała w przestrzeń i znikała gdzieś za chmurą oddechu. Nie docierała do oczu, nie płynęła szlakami nerwowymi, nie rejestrował jej mózg.

Po godzinie się poddała. Zatrzasnęła laptopa, wzięła w rękę piżamę i poszła wziąć prysznic. Chciała zasnąć. Wiedziała, że nie będzie to proste, że ciemność już zaciera swoje zimne dłonie na myśl o niej, ale musiała. Za tydzień egzamin.

Dzień drugi

Gdy otworzyła oczy, było wczesne popołudnie. Wstała, włożyła koszulkę wziętą z góry stosu i poszła zrobić sobie zwyczajową kawę z mlekiem. Śniadanie. Laptop i książka jak wyrzut sumienia czekały, aby wwiercać jej się w mózg ze swoją wiedzą.

Wypiła kawę, nałożyła grubą kurtkę i wyszła. Zaczęła się gra.

Ulica jak GPS wyznaczała jej drogę. Szara wstęga chodnika otoczona szarymi ścianami domów, by nie pomyliła trasy. Krok za krokiem przesuwała ten świat względem nieruchomej siebie. Nagle pojawił się przed nią sklep. Weszła do środka i idąc na pamięć swoim stałym zygzakiem, zgarniała tylko jedzenie. To samo, co zawsze. Do kasy oczywiście kolejka. Stała, dzierżąc swoje niewielkie zakupy. Pięć minut. Dziesięć. W końcu jej kolej. Z rękami w kieszeniach czekała, aż kasjerka zeskanuje produkty.

Z wypchaną torebką pokonała trasę wiodącą do domu. Do wynajętego pokoju raczej, bo jak o domu to o tym mieszkaniu nie myślała.

Pokroiła ser w kostki, mleko schowała do lodówki, paczkę orzechów rzuciła na łóżko. Teraz nauka. Otworzyła laptopa. Znowu rzędy słów. Skupiła się. Kostka sera – jedno zdanie. Zrozumiane. Druga kostka, trzecia. Kolejny slajd. Informacje wpływały do jej głowy wąskim strumyczkiem i opadały gdzieś na dno czaszki, a ona czuła się wypełniona wiedzą, przelana, utopiona.

Włączyła pasjansa. Rundka. Druga, trzecia, ewentualnie siódma. Godzina zleciała, ser się skończył. Poszła po orzeszki w cieście. Najpierw zawsze wyjadała pół skorupki z orzechem, a resztę ciasta zostawiała. Orzeszek – słowo. Po kilku slajdach na biurku zgromadziła się górka skorupek. Zjadła. To było najlepsze. Godzina nauki. Kawa.

Wieczór? Tak jak wczoraj. Chociaż nie na dywanie, tym razem na łóżku. I noc. Potem noc. Noc zawsze przychodzi. To była niestety prawda.

Dzień trzeci

Dziś wstała wyjątkowo wcześnie. W południe. Jasnobrązowa kawa wypełniła jej głowę i poranek. Nałożyła spodnie i bluzę, przeczesała niemyte od trzech dni włosy. No nie, tak do sklepu średnio iść. Związała je w tłustą kitkę.

Przeliczyła drobne w torebce. Będzie na ser i mleko, ale na orzeszki nie starczy. No nic, zapłaci kartą. Bała się, że karta nie zadziała, że spłonie ze wstydu, gdy na terminalu wyświetli się nienawistny napis. Ale co robić, nie chciało jej się wypłacać z bankomatu. A może jednak? Pięćdziesiąt złotych?

Ostatecznie wypłaciła. Strach przed upokorzeniem był zbyt duży. Wróciła z kawałkiem sera, litrem mleka, orzeszkami i jogurtem. Jakaś niecodzienność w codzienności. Może uczci to nauką.

Jednak nauka nie przychodziła. Slajdy wywoływały jakieś niezrozumiałe uczucie. Złe uczucie. Kilka rundek pasjansa. Wstała. Może posłucha muzyki i się odpręży? Będzie łatwiej potem czytać rzędy zdań.

Godzinka muzyki, podczas której słuchała zapętlonych dwóch piosenek, i zasiadła z powrotem do slajdów. Za dużo ich. Przeniosła się na łóżko i otworzyła książkę. Podręcznik był niezły, tłumaczony z amerykańskiego pierwowzoru, więc napisany dość łatwo i przystępnie. Z trudem, z wysiłkiem, spociwszy się niemalże, przebrnęła przez konieczny do egzaminu rozdział. Reszta może poczekać.

Spojrzała przez okno. Wieczór. Znów. Ciemność. Niknący w czerni granat nieba. Przy ostatniej żarówce czekała na zbawienie snu.

Dzień czwarty

Za cztery dni egzamin. Jeszcze nie otworzyła oczu, a już była tego świadoma. Dziwny sen. Męczący jak jawa. Poranna kawa na rozluźnienie. Spodnie i bluzka. Mycie włosów. Z twarzą oblepioną mokrymi strąkami wypiła kupiony wczoraj jogurt. Bananowy smak.

Dzisiaj inny sklep. Galeria handlowa, masa anonimowych ciał. Szła tak, by mieć przestrzeń. Duży sklep, migające kolory produktów. Półka serów, tak wielki wybór. Wzięła dwa. I orzeszki, inne niż zwykle. Dziś bez mleka, jeszcze zostało. Z wypchaną torebką weszła do mieszkania. Jeden ser do lodówki, drugi na obiad. Do obiadu kawa.

Kilka rundek pasjansa i otworzyła slajdy. Temat. Wpisała w wyszukiwarce słowa kluczowe. Znalazła filmik, na którym mężczyzna omawia to, co potrzebne do egzaminu. Słuchała. Mężczyzna miał miły głos. Z tą bazą wiedzy kolejne podejście do slajdów. Jeden slajd – cztery kostki sera. Drugi slajd – trzy. Trzeci – pięć. Przy czwartym zabrakło sera. Dzięki orzeszkom skończyła prezentację. Dziś tak wiele zrobiła!

Ciemność wieczoru złagodził drugi ser. I muzyka. Ten sam kawałek, co wczoraj. Potem znowu noc. Pojedyncza żarówka.

Dzień piąty

Trzy dni. Trzy, dwa, jeden, start. Południowe słońce rozświetlało pokój, zabierając demony nocy. Wyszła z łóżka. Nie ma czystej bluzki. Wzięła koszulkę i okryła się swetrem. Sweter gryzł, skóra swędziała. Trzeba będzie wytrzymać.

Czajnik bulgotał cicho, zapowiadając kawę. Butelka z resztką mleka stała na kolorowej ceracie. Pusta lodówka. Jakieś słoiki współlokatorki porozstawiane na półkach. Emilii – nic. Tylko mleko i kawa.

Może zjeść dziś mięso? Więc inna galeria handlowa, inny sklep. Anonimowe ciało Emilii wśród ludzi bez twarzy. Kombinat wysysający pieniądze z bezwładnych mózgów. Mleko, ser i pulpety w słoiku. W sosie grzybowym.

Wróciwszy do domu, mleko postawiła do lodówki, słoik na stole. Patrzyła na brązowawą zawartość. Mięso? Może mięso. Widelcem podważyła wieczko. Otworzyła. Zapach sosu grzybowego po chwili dotarł do jej nosa. Wzięła z szafki głęboki talerz i wydłubała z pojemnego słoika cztery pulpety i trochę sosu. Nie lubiła, gdy jej danie pływało. Resztę wyrzuciła. Talerz do mikrofalówki. Dwie minuty. Przemieszała. Dwie minuty. Gorące.

Najedzona pulpetami zasiadła do komputera. Pasjans. Raz, dwa, trzy. Trzy wygrane. Cztery. Przegrana. Dwie wygrane. Więc slajdy. Reszta orzeszków z wczoraj. Garść – slajd. Potem same skorupki w nagrodę.

Po czternastu slajdach porzuciła ostatnią garść orzeszków i poszła po ser. Dobry ser pleśniowy. Pokroiła w kosteczki. Sześć slajdów. Koniec sera. Cztery slajdy. Koniec orzeszków. Pasjans.

Znów granat nieba i szarość pokoju. Szarość pokoju jak szarość mózgu. Aż w jej oczach zsiwiał wzrok. Zapaliła jedyną żarówkę. Nadal świeciła. Była dumna z efektów swojej dzisiejszej pracy. I przerażona ogromem wiedzy, której jeszcze nie wchłonęła. W nocy muzyka. Muzyka, ciągle ten jeden kawałek, potem sen.

Dzień szósty

Zbudził ją męczący sen. Ulga. Złe sny, pogoń, stres, kłótnie. Teraz tylko ona, jej łóżko, dzień. Sekunda spokoju i myśl o egzaminie. Pojutrze. Spuściła bose stopy na podłogę. Trzeba obciąć paznokcie u nóg. W piżamie poszła po nożyczki i ścięła je tuż przy samej skórze. Włosy – znów nieświeże – związała w kitkę. Spodnie, koszulka i sweter z wczoraj. No i kawa z mlekiem.

Wyjątkowo nie chciało jej się jechać do sklepu. Iść do spożywczego w pobliżu? Bała się. Tam trzeba mówić do kobiety za ladą. Nie. Jest niewielki sklepik trochę dalej. Poszła. Serek topiony zamiast zwykłego, zupka w proszku, ciastka zamiast orzeszków. Z torebką pełną dóbr wróciła do domu.

Nie miała dziś siły. Wczorajszy dzień ją wyczerpał. Zaczęła od muzyki. Dziwne rzeczy przychodziły jej do głowy. Refren, refren, refren, cofnij, refren. Nie, może pasjans. W końcu, zniechęcona, zasiadła do komputera. Pustka w głowie. Wielkie nic. Nic nieznaczące słowa.

Odczuwała to. Brak umysłu. Słyszała delikatny szum próżni w czaszce. Okruszki wiedzy spadały w dół na lśniącą posadzkę gdzieś w okolicach zębów, tak jak okruszki orzeszków w cieście lądowały na podłodze.

Czekała na noc. Bała się. A noc zbliżała się nieuchronnie. Słońce na niebie, świecąc, zachodziło. Laptop otwarty, by dać cień światła, gdy zgaśnie jedyna żarówka. W domu cisza, tylko kroki sąsiadów, coś w ścianach. I jej kroki. Chciała zmierzyć się z ciemnością. Nie miała siły. Przykryła się kocem. Beżowa ściana, biały sufit. W głowie tysiąc myśli. Nagle. Wielki wir. Zrobiłaby wszystko, nie robiąc nic.

Późny wieczór, już dawno po zmroku. Wstała, by zjeść ser. Coś w internecie i ser, chwila spokoju. A potem można spróbować zasnąć.

Dzień siódmy

Było już późno. Wylegiwała się znowu zbyt długo. Dziękowała uczelni za ferie. Mimo egzaminu. Jutro, jutro, jutro.

Nie kupiła wczoraj mleka. Skończyło się. Czarnej kawy nie wypiłaby. Do sklepu poszła głodna. Głodna i zła. Tło przesuwało się wokół niej. Samochody z lekkim szumem mijały i ją, i przestrzeń. Na nie trzeba uważać. Zastanawiała się, jakie to uczucie zginąć pod kołami. Sklep. Znów jej ulubiony. Mleko, ser, orzeszki i kolejka do kasy. Za nią ludzie. Prawie jej dotykali. Stanęła bokiem, żeby mieć przestrzeń.

Musiała coś zrobić przed egzaminem. Przewertowała pamięć. Co wie, czego nie. W internecie wyszukiwała ważne hasła. Internet lepszy niż slajdy. Krótkie zdania rozumiała. Konkret.

Nie wiedziała, czego bała się bardziej – egzaminu czy nocy. Chyba nocy. Egzamin można poprawiać. Nie obchodziło jej, czy i na ile zda. Ale obchodziło, że musiała rozmawiać z jakąś obcą kobietą, uśmiechnąć się do niej i spokojnym głosem wyjaśniać fakty, których znaczenia nie znała.

Jedyna żarówka nadal świeciła. Ale laptop też, na wszelki wypadek. Noc.

Dzień ósmy

Wstała ledwo, ale dała radę. Wczesna godzina. Dla niej noc. Z szafy wyciągnęła białą bluzkę i czarną spódnicę. Rajstopy. Buty na obcasie. Nie, szpilek nie weźmie. Nie w zimie. Włożyła zwykłe buty. Nastawiła wodę na kawę. Kurtka, uczesać włosy, kitka, szalik. Kawa z mlekiem. Wyszła z domu.

Droga na uczelnię. Tramwaj, kilka przystanków. Nieruchomy pokój pełen ludzi w przesuwającym się świecie. Stała, trzymając się drążka. Na razie nie musiała się uśmiechać. Mogła, zamknięta w przestrzeni wypełnionej jej powietrzem, po prostu się bać. Egzamin. Dzień zero.

Trzy znajome. Mówią. Rozmawiają. Emilia z boku udawała istnienie. Nie wiedziała, o czym rozmawiały tamte, ważne, że nie zakłócały jej bezmyśli. Jej powietrza. Podeszła bliżej.

– Cześć.

– Cześć, jak tam? Umiesz? Z czego się uczyłaś?

Potok pytań, na który nie była przygotowana. Strach, niechęć. Uśmiech numer pięć.

– Coś tam umiem, ale nic nie wiadomo.

W końcu przyszła kobieta i kazała im wejść. Usiadła z brzegu. Pusty mózg. Przed oczami zamazane litery ze slajdów. Pytania. Odpowiedzi. Coś mówiła. Wiedziała, że kobieta jej nie polubiła. Przeszkadzała jej zbyt obcisła spódniczka, rozwiane przez wiatr, wyłażące z kitki włosy, brak makijażu, niedokończona nauka. Ale postawiła trzy. Małe, piękne trzy. Magda wyszła. Nie będzie musiała już nigdy więcej oglądać tej kobiety i tego miejsca. Nigdy.

Wróciła do domu i poszła spać. Dziwny sen. Wstała wieczorem, w czerni pokoju. Zapaliła żarówkę. Ferie, wolne. Nie musiała się już uczyć. Muzyka. Pewien rodzaj ulgi. Przetrwa tę noc.

Dzień siedemdziesiąty czwarty

Wstaje rano i przeciąga się. Rozczesuje umyte wieczorem włosy, nakłada makijaż. Wyprane spodnie, pasująca bluzka. Woda na kawę gotuje się, brązowy proszek w kubku, mleko w butelce, mała tabletka na stole. Wszystko razem.

Współlokatorka coś mówi, Emilia odpowiada. Idą na tramwaj. Uczelnia. Siadają obok siebie. Przychodzi ciemnowłosa kobieta, aby wygłosić trzygodzinny wykład. Emilia notuje. Mija godzina. Tabletki docierają do mózgu, powieki zaczynają opadać. Trzeba walczyć. Walka trwa godzinę, potem senność ustępuje. Seminarium trwa, Emilia notuje. Trzeba zapamiętać na zaliczenie.

Jest dobrze.

środa, 2 września 2020

A little girl in the world of general practicioners

Wyłączając czas spędzony w szpitalu za kratami, na rezydenturze z medycyny rodzinnej jestem pół roku. Mogę o tej pracy powiedzieć jeszcze niewiele, ale... może jednak coś?

Nie ma idealnego świata - ani idealnie dobrego, ani złego. POZ doskonale wpisuje się w to stwierdzenie. Dla jednych (np dla mnie) jest wybawieniem, dla innych piekłem groszoróbstwa i papierologii. Polska medycyna rodzinna jest bardzo daleka od serialowych szpitalnych przygód Dereka S., ale cóż, polski oddział Interny bywa jeszcze dalszy.

Stawka kapitacyjna, refundacje, kontrakty, subkontrakty, listy badań finansowanych... - te słowa spędzają sen z powiek lekarzom i pacjentom. Doktor House by tu zginął. Świat recept z kodami, skierowań z numerami, zaświadczeń wydanych w celu okazania odpowiednim organom lub do wiadomości lekarza prowadzącego. ZUS i ich renty, CPR i stopnie niepełnosprawności, NFZ i sanatoria, MOPS i opieka środowiskowa. Kiedyś papier, dzisiaj klikanie na klawiaturze.

- Pani Wiśniewska, cóż to panią do mnie sprowadza?

Wszystko. Absolutnie wszystko. ICD-10 complex.

Odsyłam do domu. Z receptą, skierowaniem do poradni, na badanie, do szpitala - tam zawozi córka, transport, pogotowie ratunkowe.

A czasem pozostaje dwiema kartkami A4 spełnić najgorsze sny rodziny.

Wszystko.