środa, 26 grudnia 2018

"Życzę Wam" czyli dekalog świąteczny

Życzę Wam szczęścia w nadchodzącym roku 2019 i we wszystkich przyszłych latach, byście nigdy nie musieli doświadczyć żadnego doła.
Życzę Wam spełnienia marzeń tych zwykłych, codziennych, nowej pralki, piątki w szkole (dla siebie albo dla potomka), smacznej kawy.
Życzę Wam spełnienia marzeń tych najskrytszych, dużych, tych, dla których się żyje.
Życzę Wam miłości, tej pięknej, zakochanej, tej stabilnej, do małżonka, tej ponad wszystko. Spełnionej.
Życzę Wam pieniędzy, by nigdy nie zabrakło. By nie było dylematów: dentysta czy zabawka dla dziecka. 
Życzę Wam zdrowia - przede wszystkim. Bo jak człowiek jest chory, to największe radości odchodzą na drugi plan. Nigdy, przenigdy nie trafiajcie na Internę jako pacjenci!
Życzę Wam spełnienia zawodowego, bo nieważne, czy ktoś jest szarym pracownikiem, czy rekinem biznesu, każdy zasługuje na szacunek i godziwe wynagrodzenie.
Życzę Wam pojednania z rodziną, tą bliską, z którymi sprzeczamy się na co dzień, tą daleką, z którą kłócimy się przez lata. 
Życzę Wam własnego mieszkania - bezpiecznego, ciepłego, do którego kochacie wracać i które nazywacie "domem". 
Życzę Wam bogatego Mikołaja, szybkiego internetu, smacznej kawy i żebyście za bardzo nie przytyli w te Święta. ;)

środa, 19 grudnia 2018

Jak rok temu ryczałam przez całą noc.

Nie, to nie był PMS, to nie była depresja ani nawet nie rzucił mnie chłopak. Ale od początku.
Jak pracowałam w Dużym Szpitalu, to dyżurowałam. Dyżurowałam we dnie i w nocy, w tygodniu i w weekendy, w dni powszednie i w święta. Dyżurowałam także w czasie Wielkanocy, Bożego Narodzenia i Sylwestra. Nie mówiąc już o własnych urodzinach. 
Dyżurował tak każdy rezydent, pod groźbami nieukończenia specjalizacji, wyrzucenia z pracy i takich tam. Część się na to godziła, część odchodziła z pracy. Nie pytajcie, ale pewnie dałoby się to jakoś załatwić prawnie, ale nikt nie miał na to siły. Lepiej było odejść. Tak jak i ja. Byliśmy tchórzami, ale w tym momencie gówno mnie obchodzi, co się tam teraz dzieje (odeszli prawie wszyscy rezydenci, poza kilkoma z syndromem sztokholmskim, o których pisałam w innej notce, im tam dobrze). 
No ale do rzeczy. 
Dwa lata z rzędu miałam dyżur w Boże Narodzenie. Rok temu 25 grudnia. Nie było mowy o wyjeździe na święta do rodziny, więc rodzina przyjechała do mnie. Szykowałam się na to tygodniami, sprzątałam, wymyślałam potrawy, kupowałam prezenty. Przyjechali w Wigilię po południu. Pobyli kilka naprawdę cudownych godzin. Zjedliśmy wigilijne potrawy, wręczyliśmy sobie podarki. I... rozstaliśmy się. 
W Sylwestra miałam mieć dyżur, więc ta okazja do spotkania odpadła. Zostałam sama w pięknie wysprzątanym, pachnącym, PUSTYM mieszkaniu. Rano dyżur.
Wtedy miałam takiego doła, jaki już mi się przez ten rok nigdy więcej nie zdarzył, a miewałam wiele gorszych dni. Płakałam w poduszkę pół nocy, nie bacząc na to, że rano wstanę niewyspana. Było mi zwyczajnie, po prostu źle.
W tym roku jadę do rodziny i spędzimy razem całe piękne święta. Taką mam przynajmniej nadzieję. :)