wtorek, 5 lipca 2016

Gdzie mnie zechcą?

Dziś jak zwykle raczej mało żwawym krokiem podreptałam do pracy, odsiedziałam swoje na odprawie, nasłuchując tylko, czy moi pacjenci nie gorączkowali i w ogóle czy się z nimi nic nie działo, potem usiadłam w dyżurce, przeglądałam papiery... nudy, nie? I nagle wpadła do nas ordynator, zachwycona, i mówi, że mamy wszyscy młodsi rezydenci iść na sekcję zwłok.
Sekcji widziałam w swoim życiu parę, a to na patomorfologii, a to na medycynie sądowej, ale na specjalizacji, w naszym małym szpitalu jeszcze nie. Poupychaliśmy więc do kieszeni pieczątki i stetoskopy i przeszliśmy brzydkimi, obdrapanymi, wąskimi korytarzami - w sam raz na tło wydarzenia, które miało mieć miejsce - do Zakładu Patomorfologii. 
Tam czekały na nas dwa rozbebeszone ciała, obaj denaci byli starszymi mężczyznami, obaj bladosini, oskalpowani, martwi. Stanęliśmy przy drugim z mężczyzn, którego akurat miał na warsztacie patolog, i obserwowaliśmy, jak ten wyciąga narządy, które technik obmywał wodą, ogląda je, kroi na kawałeczki i omawia. Stałam najbliżej, ze względu na słaby wzrok, ale też i ciekawość, której nigdy mi nie brakowało. Widziałam każdą gąbczastą tkankę ciachaną w paski stalowym nożem.
Oprócz wrażeń, jakie towarzyszą sekcji zwłok (a towarzyszą, czy się tego chce, czy nie, czy się jest studentem, czy lekarzem), wyniosłam stamtąd jeszcze jedną ciekawą informację: pan patolog też był kiedyś na internie, ale zrezygnował i został patologiem. Może więc... może więc skoro ja nie nadaję się na internistę, powinnam po prostu dać sobie spokój, wynieść się stamtąd z bagażami i pójść na coś zgoła innego? Ciekawe, co by powiedziała szefowa. Pewnie by mnie poparła, z ulgą, że wreszcie na zawsze opuszczam jej oddział.
W ogóle to już ostatnio było lepiej, już byłam całkiem na zerze, a nawet na plusie, maleńkim, cudownym plusiku, a dzisiaj znowu spadłam w dół... Ale dzisiaj miałam powód. Po prostu nie po drodze mi z tą interną. Zawsze coś zrobię źle. Gdy wczoraj cieszyłam się - o tak, byłam całkiem zadowolona! - że nazlecałam pacjentom potrzebnych badań, pozałatwiałam wszystkie papiery, szefowa dziś uświadomiła mnie brutalnie, że a tu nie zleciłam jeszcze rentgena, a powinnam, a tu nie spytałam o to, o tamto. I najgorsze jest to, że ona ma rację. Że ja naprawdę jeszcze nie ogarniam tego, co dzieje się na tym oddziale. 
Cóż, a może zmienić drużynę? Iść na coś, gdzie przyjmą mnie taką, jaka jestem?

6 komentarzy:

  1. Widzę, że moja sugestia o zmianie jakoś się przebiła. Może rzeczywiście warto się nad tym zastanowić? Ale na każdym oddziale może być podobnie, zawsze można coś przeoczyć, jesteśmy ludźmi, musimy dać sobie przyzwolenie na błędy.
    Patomorfologię to bym odradzała...przy Twoim schorzeniu, jednak to średni plan...

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, nie zamierzałam iść na patomorfologię, spokojnie. Siedzenie nad mikroskopem i oglądanie różowych kropek jednak nie dla mnie... ;)
    Na razie mam czas na zastanawianie się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czyli nie jest tak źle :) Bo post miał wydźwięk dość pesymistyczny...
      Ps. mi też nie jest miło jak operator co mikrosekundę "uważaj, uważaj tylko mnie zakłuj..."

      Usuń
    2. Nie lepiej rzucić to w pizdu?

      Siedzisz potem na St.Marteen i ladujesz akumulatory.

      Czasami trzeba inaczej. Jak diagnostyka FUO

      Usuń
    3. Ciekawe za co te Karaiby? :(
      Coś trzeba w życiu robić, ja wybrałam to co wybrałam i w sumie nie żałuję, choć lekko nie jest.

      Usuń
    4. No dokładnie, za coś trzeba żyć... Ja wybrałam to, więc to mam... Nie ma co się łamać.

      Usuń