niedziela, 4 września 2016

Okiem młodego rezydenta: specjalizacja z chorób wewnętrznych.

W tym krótkim artykule chciałabym opowiedzieć Wam o drodze, którą wybrałam i którą wciąż kroczę. Pewnie część z Was też nią pójdzie: miejsc rezydenckich jest wiele, progi niskie, do tego można robić tę specjalizację w prawie każdym szpitalu, jaki można sobie wymarzyć. Mowa oczywiście o internie, zwanej czasem, słusznie bądź nie, królową medycyny.

Moje początki

Swoją przygodę z interną na dobrą sprawę zaczęłam na praktykach po drugim roku, gdy mój pierwszy mistrz – internista z małej, wiejskiej przychodni – uczył mnie badać, słuchać pacjenta, a nawet, tak troszeczkę, diagnozować. Od tamtej pory myślałam o różnych specjalizacjach, ale ta interna zawsze gdzieś z tyłu głowy istniała i podczas dalszych studiów budziła największe emocje.
Tak więc niecały rok temu, nie czekając na wyniki LEK-u (ten przecież miałam już zdany!), złożyłam podanie o przyznanie rezydentury w dziedzinie chorób wewnętrznych. Rezydenturę otrzymałam.
Następnym krokiem był wybór szpitala i tu pomógł mi staż: robiłam go w dużym, ale dalekim od wielkich klinik szpitalu, mającym duży, złozony z dwóch pododdziałów Oddział Chorób Wewnętrznych. Szef lubił mnie, wyprawa z prośbą o miejsce była więc formalnością. Tonę papierów później podpisałam umowę o pracę, przeszłam wszelkie szkolenia i weszłam na Oddział już jako pełnoprawny, no może prawie, pracownik.
Początki nie były różowe: ogrom niewiedzy przytłaczał, a dziedzina, jaką wybrałam, należy do najbardziej rozległych w medycynie. Po tygodniu miałam swoich pacjentów i... nie za bardzo wiedziałam, co z nimi robić! Na pomoc ruszyła mi nadzorująca rezydentów lekarka z oddziału, która powoli wtajemniczała mnie w arkana tej praktycznej części medycyny. 
Dziś nadal wielu rzeczy nie wiem, nadal pytam się starszych, nadal konsultuję zlecenia, na dyżurach mam u boku wpadającego do dyżurki co jakiś czas lekarza z SOR-u. I tak będzie jeszcze długo. Trzeba mieć zawsze wgląd w swoją niewiedzę! Ale czuję coraz bardziej, że to ja leczę tę swoją nieszczęsną gromadkę pacjentów.

A teraz dla Was, czytelnicy, kilka rad

1. Jeśli chcecie wybrać internę, przemyślcie to dobrze. Jest to specjalizacja piękna, ciekawa, zaskakująca, ale trudna i, co pewnie najważniejsze, sama w sobie mało opłacalna. Teraz, gdy dzięki specjalizacjom modułowym nie trzeba być internistą, by zostać diabetologiem, endokrynologiem czy pulmonologiem, trzeba podjąć ciężką decyzję, czy wybrać opcję szerszą, czy jednak zdecydować się na jak najszybszą drogę do dobrze prosperującego gabinetu. Należy też pamiętać, że dla pacjenta internista to zawsze będzie „lekarz bez specjalizacji, ogólny”.

2. Gdy już jednak podejmiecie decyzję i zaczniecie specjalizację z chorób wewnętrznych, pamiętajcie, żeby nie zrażać się początkowymi trudnościami. Mało kto zna „Internę Szczeklika” na pamięć. Po studiach niewiele się wie o pracy lekarza, mało ma się też wiedzy praktycznej. A nierzadko jest się rzuconym na głęboką wodę, dostaje się swoich pacjentów, zaczyna się dyżurować. 
Jak poradzić sobie z tą niewiedzą? Czytać książki, szukać w internecie, a przede wszystkim: pytać. Pytać starszych, bardziej doświadczonych lekarzy. Wymagać pomocy od opiekuna specjalizacji. Nie bać się zasięgnąć rady pielęgniarek, one często mają dużą wiedzę, lata praktyki, znają dawki leków, potrafią trafnie ocenić stan chorego. 

3. Dbajcie o papiery. Tak, są ich setki, są one męczące, czasem niepotrzebne. Ile to razy czlowiek nie klął wypisując kolejną kartę oceny stanu odżywienia czy ryzyko zakażenia szpitalnego, którego nikt potem nie ogląda. Ale warto, przynajmniej niektóre z dokumentów, prowadzić sumiennie. Już nie raz dobrze napisane obserwacje uratowały biednego lekarza, który dostał pacjenta i nic o nim nie wie, albo samego lekarza prowadzącego, który staje w obliczu napisania wypisu po dwóch miesiącach hospitalizacji pacjenta.

4. Dbajcie o siebie. O swój czas wolny, odpoczynek. Tak, łatwo mi mówić, skoro pracuję na jeden etat i mam ledwo kilka dyżurów w miesiącu. Ale to naprawdę ważne. Nie można żyć tylko pracą, gdyż człowiek się wypali. Albo umrze, jak pewna anestezjolog, o której głośno ostatnio.

Co mi daje interna?

Specjalizacja ta to niezwykle szeroka wiedza, a więc, przynajmniej wśród innych lekarzy, pewna doza szacunku. To internistę woła się na konsultację, jak pacjent się psuje, internistę pyta się o dawki leków, o wiele, wiele chorób. 
Ale interna, taka zwykła, prosta interna, to niezwykła podróż wgłąb chorego człowieka. Niewiele specjalizacji daje tak zażyły kontakt z drugim człowiekiem. Tu trzeba poznać choroby i obciążenia chorego w każdym aspekcie, często dopytując się o jak najintymniejsze elementy życia. Chorzy na takim oddziale to ludzie często starsi, z licznymi dolegliwościami, z długim wywiadem, często z polipragmazją. Ludzie, którzy nie chcą się już leczyć, chcą do domu, ludzie, którzy wolą zostać w szpitalu, bo poza nim nie mają dokąd wrócić. Trzeba to wszystko ogarnąć.
Trzeba nauczyć się też żyć ze świadomością, że większości pacjentów nie pomoże się do końca, części wcale, a niektórzy umrą już na oddziale. Śmierć jest częstym gościem na Internie. 
Do tego interna, przynajmniej w Polsce, ma swoją Biblię w postaci „Chorób Wewnętrznych Szczeklika”, która – aktualizowana rokrocznie – zawiera prawie całą wiedzę, jaką młody adept sztuki posiadać powinien. 

A wady?

Jak każda specjalizacja, tak i interna ma swoje minusy. Myślę, że o ciężkości, o rozległości wiedzy, o tomach do wkucia pisać nie muszę, to wie każdy lekarz. Napiszę więc tylko o tym, że wśród pacjentów internista po prostu nie jest szanowany. Większość społeczeństwa myśli, że jest to lekarz bez specjalizacji, podobnie zresztą jak lekarz rodzinny. Nawet przyszli lekarze często na początku swojej drogi chcą być wyłącznie zabiegowcami, bo to jest „prawdziwa medycyna”. Tak, w internie na efekty trzeba często czekać. Ale... nie zawsze! Przecież nie tak rzadko mamy reanimacje, zawały serca, ostre duszności albo inne stany wymagające natychmiastowego działania.

Gdyby ktoś spytał się mnie, czy wybrałabym tę specjalizację, nieśmiało powiedziałabym, że tak. Nie na sto procent, musiałabym się zastanowić, ale mimo wszystkich tych problemów, jednak tę dziedzinę kocham najbardziej. I Wam też tego życzę.

21 komentarzy:

  1. Zapomnialas o najwazniejszym - gdzie widzisz sie za 10 lat.

    Nie napisalas o gerontopsychiatrii- ze na internie z biegiem lat coraz mniej jest oddzialow typowo internistycznych a coraz wiecej wlasnie gerontopsychiatrii. O przyjmowaniu multimorbidnych pacjentow bo nikt ich nie chcial nigdzie przyjac.

    O tym ze procedury internistzyczne sa tak slabo wyceniane ze kazdy z managierow marzy tylko o zamknieciu interny w pizdu.

    Co odbije sie na warunkach pracy i placy. Bo po co inwestowac w takie gowno jak mozna zrobic hajs na hemodynamice czy stacji dializ.

    Stosunek dyrekcji i managierow jest popchodna wynagrodzen. O ile w PL robi sie hajs na naczyniowkach, hemodynamikach i dializach to oni sa holubieni.

    A wycena procedur na internie - pominmy ja milczeniem, tak bedzie lepiej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest dużo racji w tym, co piszesz, ale ja piszę z perspektywy pierwszoroczniaka, który jeszcze nie doświadczył "niedociągnięć systemu". :)

      Usuń
    2. A co do wyceny procedur, to niestety wiem, bo jak rozliczam pacjentów, to się cieszę z JGP za 80pkt, gdy zabiegowe mają po paręset co najmniej... ;)

      Usuń
    3. Widzisz, interna to jest sztuka. Sztuka jest zwiekszac jakosc zycia. Przeciez dobre ustawienie glikemii czy cisnienia czy pielegnacja waszych multimorbidnych pacjentow...ale..

      Internistyczni pacjenci wracaja,, wymagaja ogromnych nakladow pracy i poza stanami naglymi (ktore kradna anesto jak i kardiologia inwazyjna) to co macie?

      Choroby przewlekle to praca syzyfowa. Chcesz byc silaczka?

      Usuń
  2. przyszli lekarze często na początku swojej drogi chcą być wyłącznie zabiegowcami, bo to jest „prawdziwa medycyna” - oj, taak... Jak mnie znajomi pytają o specjalizację i męczą przeokrutnie nie dając się zbyć "nie wiem, zobaczymy, za wcześnie na decyzje", mówię im wreszcie "no, pewnie coś z interny". Na co oni wielce zadziwieni: - interna? ee, nuda. Taka nuda jak patofizjologia, na której połowa śpi.
    Idąc na medycynę byłam pewna jednego - że nie będę zabiegowcem. Myślę, że do końca studiów to nie ulegnie zmianie. A gdzie mnie zawieje ostatecznie, czas pokaże.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie nuda to nasza chirurgia w szpitalu, gdzie robię specjalizację: 90% pacjentów to przepukliny albo żylaki na planowe zabiegi... ;)

      Usuń
    2. ale tak wyrabiaja punkty i sie spinaja. Zarabiaja hajs na ``marnotrawnych`` internistow

      Usuń
  3. Interna to orka na ugorze za psi pieniądz - najgorszemu wrogowi bym nie życzył.

    No ale jak ktoś lubi wysłuchiwać narzekań starych ludzi, że tu boli, tam strzyka, dzieci nie odwiedzają i w ogóle do dupy oraz nie przeszkadza mu obóz pracy za pensję kasjera w biedronce, to w sumie spoko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co mi sie podoba - jak sie kloca w PL o kontrakty na internie za 40 PLN na godzine brutto i drza o swe mizerne posady.

      Nigdy bym sie tak nie upodlil, wolalbym juz byc smieciarzem

      Usuń
  4. Jak stażowałem, to SPECJALIŚCI z 20+ letnim stażem pracy mieli 50/h brutto i uważali - cytuję - "w sumie niezła stawka".
    Kurtyna.

    Wszyscy lekarze z dyplomem odebranym przed 2000r muszą wymrzeć(ci, którzy nie muszą już dawno wyjechali/przebranżowili się), żeby w Polsce coś ruszyło z miejsca, bo o ile w młodych już widać mocne wkurwienie ochłapami, to starzy są tak głęboko upodleni, że zadowala ich już pensja klepacza tabelek w excelu z 3letnim stażem i to nawet nie na Domaniewskiej, albo stali się doszczętnie skorumpowanymi sukinsynami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nie da sie miec ciatko i zjesc ciastko.

      Jak ja w wojewodzkim szpitalu sie stazowalem to na kardiologii bylo 14 pacjentow i 6 lekarek specjalistek plus 6 rezydentek. Zajmowano sie wszystkim, tylko nie praca. Ploteczki, kaweczki, o cudownych kupkach dzieci i zlych wrednych nauczycielkach etc. o godzinie 13 wiatr hulal po oddziale,

      Jak ma sie to utrzymac?

      Jak w DE masz chociazby? Znam kardiologie z jednym lekarzem a nawet jednym lekarzem na specce i specjaliscie pod telefonem (to juz przegiecie) - i pacjentow 30.

      Na cale szczescie nie da sie jeszcze bardziej sciac personelu...

      Ten system musi trwac, jego normalizacja konczy pewne epoki. W swej slusznej analizie sytuacji zapominasz o pewnym ukladzie - my udajemy ze pracujemy a wy udajecie ze placicie

      Usuń
  5. Czemu jest tyle negatywnych opinii o internie wsrod samych lekarzy/przyszlych lekarzy? Niektorych to interesuje, niektorzy wola spokojniejsze oddzialy a nie zabiegowki. Poza tym lekarz z pacjentem rozmawiac powinien - a propo jekow i stekow starszych ludzi (czasem sie nie maja komu wygadac, a ty mozesz tylko potakiwac i wrocic do tego, co trzeba).
    Poza tym jak juz mowicie o zarobkach - internista moze isc pracowac do POZtu a tam jak jestes obrotny i zwlaszcza w mniejszych miastach mozesz zarobic sporo.
    Dodatkowo interna otwiera ci drogi w liczne podspecjalizacje, ktorych zrobienie zajmie ci raptem 2lata. A co do modulowych specek - bardzo niechetnie przyjmuja na np oddzialy chorob wewnetrznych i endokrynologicznych osoby z sama endokrynologia. Nie oszukujmy sie. Wszystkie te oddzialy pracuja w trybie dyzurowym chorob wewnetrznych - po modulowej specce nie bedzie sie mialo takiej wiedzy, jak po internie mimo ze interna w programie jest. A dwa - powodzenia w dostaniu sie na modulowa endokrynologie, gdzie albo nie ma miejsc rezydenckich albo jest jedno :)

    OdpowiedzUsuń
  6. poszukuję odpowiedzi na pytanie odnośnie specjalizacji z interny- za niedługo mam podejście do LEKu, marzy mi się rezydentura z reumatologii, ewentualnie gastroenterologii. Proszę mi powiedzieć, czy lepiej iść na specjalizację z samej interny, czy robić po prostu gastro/reumatologię? I jeszcze jedno pytanie- czy lekarz po specjalizacji modułowej może przyjmować pacjentów jako internista i reumatolog, czy jest tylko reumatologiem? Z góry dziękuję za odpowiedź

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po specjalizacji modułowej jest się tylko wąskim specjalistą, nie internistą. Jeśli jesteś ukierunkowany na reumatologię czy gastro, to idź w to, jak rzucą miejsca. Łatwiej potem na etacie dorobić internę, jakbyś jej zapragnął, niż po internie dorobić moduł specjalistyczny.

      Usuń
    2. Zgadzam się w 100% z przedmówcą, choć pewnie już nie zapragniesz potem dorabiać interny :). To, że interniści często uciekają w wąskie działki, o czymś świadczy.

      Usuń
    3. Dokładnie, jak już się specjalista zaszyje w gabinecie, to mu ochota na bycie doktorem Housem przechodzi... ;)

      Usuń
  7. Hej, mam rozterkę nad wyborem specki... Chciałam robić rodzinną, wielu starszych kolegów mówiło mi, że to bardzo dobra specka bez męczących dyżurów(na internie często 1 lekarz na cały Oddział), weekendy wolne, chcesz dorobić nie ma problemu( NOCHy, SORy) i dopłaty do rezydentury od przychodni...jedyne co nie podoba mi się w med.rodzinnej to to, że nie ma pracy zespołowej jak na Internie :-)zawsze możesz zapytać o różne rzeczy, zresztą jak sama to opisujesz. Wcześniej nie myślałam nigdy o Internie, ale na stażu zaczęli mnie przekonywać żebym została na Oddziale...jednak ta ilość zgonów, przekrój paliatywnych pacjentów, którym przede wszystkim trzeba wyszukiwać domów opieki,czy wygląd wizualny Oddziału z lat 80..(najbrzydszy Oddział w całym szpitalu) wcale nie przekonują, a wręcz odstraszają (szczególnie biorąc pod uwagę kolejne 20 lat pracy):P Wielu lekarzy uważa, że jak będzie chciało dorobić sobie w POZcie to nie potrzebuje do tego specjalizacji z rodzinnej. A jakie jest twoje zdanie? uważasz, że specka z rodzinnej to zmarnowany czas?lepiej iść na Interne i co najwyżej dorabiać w POZ? czy jednak iść na rodzinną gdzie znów plusem jest pewien stopień niezależności i brak konieczności dyżurowania? Bardzo proszę o Twoją opinie :-) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  8. To wszystko prawda, więc poniekąd sama sobie odpowiedziałaś na pytanie. Jeśli masz takie złe wrażenie o internie, to dlaczego chcesz się w nią pchać? Chcesz już na starcie zostać frustratką i zniechęcić się do pracy, jak wielu młodych lekarzy? Jeśli nie masz pewności, co zrobić z rezydenturą (co nie jest niczym dziwnym), pójdź na zwykły etat na jakiś oddział internistyczny w szpitalu powiatowym, gdzie potrzebują rąk do pracy. Na pewno dużo się nauczysz i nabierzesz krytycymu, może też wtedy ci się wyklaruje, czego szukasz. Poza jest też WIEEELE innych opcji poza interną i rodzinną.

    OdpowiedzUsuń
  9. Wiesz, interniści każdego w miarę rokującego stażystę namawiają na internę, bo nie ma tam komu pracować. ;) Interna jest albo dla tych, co tego chcą i wiedzą, w co się pchają, albo dla tych co nie mają pojęcia i nie stanowi dla nich problemu przekwalifikowanie. Reszta się męczy. Jak chcesz być rodzinnym, to w to idź - praca w porządku, jak ktoś to lubi, zarobki niezłe. A "praca zespołowa" może być i w POZ, jak się dobrze trafi. A na oddziale potrafi być taka atmosfera, że ciężko ludzi pracujących tam nazwać "zespołem". ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. A co jeśli chciałabym zrobić endokrynologię? Miejsc w województwie mam dwa lub zero... Więc szanse wiadomo jakie, z etatu też wątpię by chcieli, bo w moim mieście nie ma stricte oddziału endokrynologicznego a nie bardzo uśmiecha mi się pchać do szpitala klinicznego w Warszawie. Macie jakieś pomysły? Nie widzę siebie w zabiegowej specjalizacji, wolę spokojną robotę w przychodni...

    OdpowiedzUsuń