sobota, 28 listopada 2015

Trzynaście miesięcy w pigłce

Było już o studiach, teraz napiszę coś o stażu - tej dziwnej pół-pracy, którą wykonywałam sumiennie (no prawie) przez tytułowe trzynaście miesięcy.

Staż z chirurgii: był to miły staż, wśród zgranej ekipy chirurgów, ale i grupa stażystów mi pasowała. Badaliśmy pacjentów, doglądaliśmy dokumentacji, ale też rozpisywani byliśmy do zabiegów, dzięki czemu poznałam blok operacyjny lepiej niż kiedykolwiek a studiach. Sześć tygodni zleciało mi jak z bicza strzelił.
Dodatkowe dwa tygodnie na ortopedii wyglądały z zasady podobnie, poza tym, że odprawy lekarskie były pół godziny wcześniej i trzeba było wstać rano posłuchać utyskiwań ordynatora. No i operacje ortopedyczne robią wrażenie: młotki, piły i duzi chłopcy. :)

Staż z anestezjologii i intensywnej terapii również spędziłam na bloku. Początkowo trafiłam do świeżo upieczonej rezydentki, która sama jeszcze uczyła się wykonywać wszystkie czynności, ale potem przejął mnie inny lekarz i pokazywał, pozwalał wentylować, intubować i podpatrywać chirurgów. 
Dodatkowe trzy tygodnie na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym spędziłam biegając do szpitala popołudniami i zostając do wieczora. Wtedy działo się najwięcej. Badałam pacjentów czasem w naprawdę ciężkim stanie, rozmawiałam ze starszymi paniami po omdleniu i pacjentami ze świeżym zawałem serca. Jeden z moich ulubionych staży!

Ginekologia i położnictwo średnio mi się podobały. Atmosfera na oddziale była raczej kwaśna, lekarze się nie lubili, co dawało się odczuć. Nauczyłam się jednak sporo, robiąc dokumentację, asystując do zabiegów czy badając pacjentki. Na położnictwie dodatkowo oglądałam noworodki, sama słodycz. :) Jedynym problemem była intensyfikacja mojego leczenia, przez które ledwo stałam nad stołem operacyjnym i trzęsącymi się rękami usiłowałam przytrzymać narzędzia w ciele pacjentki.

Interna, królowa medycyny. Ludzie byli tu mili, uprzejmi, chociaż zabiegani i przepracowani. Zanim człowiek zbadał wszystkich pacjentów, z każdym porozmawiał, zanim wypełnił wszystkie papiery, których było mnóstwo, zanim pobiegł na konsultację na odległe oddziały, nagle z ósmej rano robiła się trzecia. Czasem nie było kiedy wypić spokojnie kawy na drugie śniadanie. Mimo to oddział podobał mi się całkiem, całkiem.

Pediatria - to był mój ulubiony staż. :) Cicha, spokojna dyżurka lekarska, kotki i misie na ścianach, wesołe lekarki, wspólna kawka, gdy skończyło się obchód. Tak mogłabym pracować. Dzieci też nie były już tak przerażające, jak na studiach, dawały się zbadać, z niektórymi nawet można było porozmawiać... Aż żal było opuszczać oddział. 

Po przychodni spodziewałam się wiele, jako że może będę tam kiedyś pracować. Było miło, jednak nawał pacjentów (plus tłum "nie jestem zarejestrowana. Przyjmie mnie pan doktor dzisiaj?") sprawiał, że lekarz nie miał czasu się nawet do mnie odezwać, nie mówiąc już o tłumaczenie, jak leczyć. Nie była to cicha, spokojna przychodnia jak ta, w której robiłam praktyki. Mimo to siedziałam tak całe sześć tygodni, jak przykazano. Nie zniechęciłam się.

Staż skończył się równie szybko, jak się zaczął. Rok zleciał jak krótka chwila przyjemności. Teraz pracuję już naprawdę. :)

3 komentarze:

  1. Heh, czytam i smutam, że sama nie będę miała możliwości wykonywania tej pół-pracy. Chyba że tak można nazwać żałosną namiastkę stażu na VI roku... A na jaką specjalizację się dostałaś? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Minister zmienia zasady gry, będzie staż!

      Usuń
  2. Są plusy i minusy stażu. Akurat ja byłam zadowolona, że jeszcze go miałam: bardziej płynne przejście do prawdziwej pracy. Ale okaże się, jak będzie teraz. :)
    Dostałam się na internę.

    OdpowiedzUsuń