poniedziałek, 30 października 2017

Żale rezydentki, czyli średniowiecze w środku miasta.

Za dwa tygodnie minie dwa lata, od kiedy spotkałam się z ordynatorem Oddziału Chorób Wewnętrznych w jednym z gdańskich szpitali, by powiedzieć mu, że chciałabym zacząć u niego pracę jako lekarz rezydent chorób wewnętrznych.
O samej specjalizacji, jej kilku wadach i zaletach, pisałam rok temu, jako jeszcze początkująca specjalizantka. Myślę, że tezy z tamtego posta po kolejnym roku pracy podtrzymam. Jak również polecę moim czytelnikom komentarze, które się pod nim znalazły i które wnoszą spojrzenie na moją specjalizację bardziej doświadczonych kolegów. :)
Dzisiaj chciałabym napisać post będący niejako drugą częścią moich wynurzeń na temat tej specyficznej specjalizacji. Dlaczego specyficznej? O tym napiszę w skrócie: masz specjalizację jak prawie każdy inny lekarz, ale w Systemie funkcjonujesz tak, jakbyś jej nie miał. Nie pracujesz w poradni specjalistycznej. Nie robisz operacji jak specjalista zabiegowy. Jeśli zatrudnisz się na specjalistycznym oddziale, co przy brakach kadrowych się zdarza, traktują Cię jak specjalistę, zwłaszcza pacjenci, jednak Twoja praca polega na tym samym, co na zwykłej Internie, jedynie zakres chorób pacjentów jest węższy. Słowem: jesteś lekarzem ogólnym.
Ale o czym będzie dzisiejszy post? O kilku wadach nie samej specjalizacji, którą lubię, tylko pracy w takim miejscu, w którym pracuję ja: w kilkuszpitalowej spółce-molochu, szpitalu wielospecjalistycznym, ale nie klinicznym, w dość dużym mieście. Będzie to zupełnie subiektywny post.
1. Cóż tu napisać, pracy jest dużo. Liczba pacjentów na głowę jest przeciętna, jeśli popatrzeć na inne szpitale, w których stażowałam, a realnie większa niż mają znajomi pracujący na Klinice. Tak więc dlaczego miałam dużo pracy? Bo na oddziale ogólnointernistycznym u każdego pacjenta diagnozujemy wszystko, co tylko budzi nasze podejrzenia. Taką zasadę wprowadził były ordynator i do dzisiaj jest to solą w oku obecnej ordynator, która liczy koszta, a przecież NFZ płaci tylko za to, co zgłosimy jako główną jednostkę chorobową. Więc jeśli pacjentowi przypadkiem wyjdzie anemia i zrobimy mu cały panel badań, to koszta ponosi oddział. Pacjenci są z jednej strony zadowoleni, bo mają z głowy kolejki, jednak z drugiej wydłuża się czas hospitalizacji, co zwiększa liczbę powikłań, na przykład szpitalne zakażenie dróg moczowych.
2. Druga wada to być może wada specyficzna dla naszego oddziału, mianowicie zahaczająca o toksyczność atmosfera między lekarzami. Znaczna dominacja kobiet rodzi problem niesnasek, obgadywania, o czym piszą nawet byli rezydenci na portalu z opiniami o szpitalach. Do tego starsi lekarze unikają jak mogą dyżurowania, zwłaszcza na SOR, zrzucając to na rezydentów, rezydenci dyżurować nie chcą, bo mają lepiej płatne dyżury w innych miejscach. I pod koniec każdego miesiąca odbywa się wielka łapanka. Poza tym niektórzy lekarze są po prostu życiowymi frustratami.
3. Ostatnia wada w tym poście to syndrom sztokholmski pracujących tu rezydentów. Ja od miesięcy siedzę na zewnętrznych stażach, więc oddział widuję tylko na dyżurach, jednak mam kontakt z innymi rezydentami. Inne oddziały obklejona są plakatami protestu rezydentów, niektórzy nawet uczestniczą w głodówkach, pikietach. U nas cisza. Bo „górze” się to nie spodoba.
Dyżury? A dajcie mi, ile trzeba, może trochę zarobię (płacą minimum wynikające z prawa pracy). Jak ja ograniczyłam sobie liczbę dyżurów, to pretensje są do mnie, a nie do specjalistów, którzy nie dyżurują wcale albo biorą coś symbolicznie. Jak koleżankę zesłali na SOR, a ona nie chciała tam pracować i powiedziała, że ma dziecko poniżej czwartego roku życia i nie musi, więc nie dyżurowała wcale, to było wielkie zdziwienie wśród rezydentów: jak to co za leniwa suka, przecież na SOR się można wiele nauczyć!
Wszyscy narzekają, że oddział ciężki, że pracy dużo. Czy chcą tu zostać po specjalizacji? Oczywiście, już składają podania do zarządu, żeby tu zostać. I drżą, żeby dostać umowę. Zarząd oczywiście zaciera rączki, bo problem obsadzenia oddziału za minimalne stawki ma z głowy, sami się rwą. Jak ja mówię, że nie zamierzam tu zostawać po specjalizacji to się dziwią.
Jak mieliśmy zebranie rezydentów z dyrekcją, mające na celu zmuszenie nas do dyżurowania w szpitalnym NOCh-u, założyliśmy grupę na Facebooku i złożyliśmy się na prawnika, który poszedł z nami na zebranie i rozpisał nam, jak tego uniknąć. ;) Uczestniczyli w tym, nawet tylko swoimi głosami na Fb, rezydenci ze wszystkich szpitali, ze wszystkich lat specjalizacji, z różnych dziedzin. Z mojej Interny tylko ja i jedna koleżanka.
Wysyłanie na staże specjalizacyjne. Jestem najstarszą rezydentką idącą systemem modułowym (czyli mam aż połowę specjalizacji staży zewnętrznych), więc mnie puszczają. Jako że już były pomysły, by z innymi ordynatorami szpitala umawiać się na „zwalnianie” nas ze staży, profilaktycznie robię wszystko w innych szpitalach.  Jednak wcześniej normą było, że staż wirtualnie podpisywał ktokolwiek uprawniony, a rezydent wracał na naszą Internę, bo „tu się przecież więcej nauczę, bo jest ciężej.” Wszystko pięknie, tylko jak jakikolwiek objaw pacjenta wykraczał poza ramy typowej interny, w panice wzywany był specjalista na konsultację, bo co robić! Nie mówię już o tym, że wśród naszych internistów normą jest wzywanie anestezjologa do wyjęcia (!) wkłucia centralnego albo pobrania gazometrii krwi tętniczej, a kardiowersję robi na oddziale jeden lekarz. 
Ja kocham internę i mimo wszystko cieszę się, że ją wybrałam, ale nie wiążę swojej pracy z tym oddziałem (zresztą biorę pod uwagę rezygnację z jakiejkolwiek pracy w szpitalu). Można dojrzeć wszystkie smaczki zaściankowego burdeliku w centrum jednego z większych polskich miast. ;)

2 komentarze:

  1. Super, że tak to szczegółowo opisujesz! Ja czytam, czytam, wszystkie posty, ale jestem niewdzięcznym czytelnikiem, bo nie lubię się udzielać ;)

    Co do atmosfery na Twoim oddziale, to bardzo współczuję :( ja na praktykach trafiłam na internę z takim świetnym zespołem, że automatycznie wyrobiłam sobie opinię, że "interniści są zawsze fajni", i w sumie - póki co - nadal się ta reguła sprawdza, dobrze wiedzieć zatem, że jednak jak wszędzie - ludzie są różni :/

    Bierzesz pod uwagę rezygnację z jakiejkolwiek pracy w szpitalu - masz na myśli pracę w POZ? Ja się właśnie nad tym zastanawiam, czy czasami nie będzie tak, że za 10-15 lat w POZ pracować będą mogli tylko lekarze rodzinni? :( Bo gdybym miała iść na internę, to właśnie mając w zapasie tę ewentualność, że w razie czego czeka na mnie jakiś fajny POZ-ecik, jak mnie już szpitalny sajgon zmęczy...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak byłam na tym oddziale na stażu, to było sympatycznie. Po pierwsze potem nastąpiło sporo zmian personalnych, a po drugie niektóre rzeczy widzi się dopiero, jak się tam popracuje. ;)
    A co do POZ to tak, jest taka ustawa. Tylko rodzinni będą mogli zapisywać pacjentów, inni lekarze będą mogli pracować na cudzych chorych. Jak oni to ogarną z obecną liczbą lekarzy rodzinnych i nie za dużej zgłaszalności na rezydentury – nie wiadomo. Na razie rząd proponuje środki typu zwiększenie liczby rezydentur na rodzinną, a zmniejszenie na inne specjalności, czym burzą się stażyści oraz wydłużenie stażu podyplomowego w POZ kosztem innych specjalności.
    Zawsze mogę sobie dorobić specjalizację z rodzinnej. :)

    OdpowiedzUsuń