niedziela, 8 października 2017

Człowieczeństwo.

Standardowy dzień, może to środa, może sobota. Powoli dogorywa lato. Na SOR kwitnie życie, ludzie przychodzą, wychodzą, biegają i czekają. Chorzy, ratownicy, pielęgniarki, lekarze. Wszystko toczy się zwykłym, szybkim trybem: pacjent wchodzi, dokumentacja, opaska na rękę, do lekarza. Potem badanie, założenie wkłucia, pobranie krwi, rentgen. Diagnoza i na oddział albo do domu. Jak to na SOR.
Jesteś tu pacjentem, czekasz na swoją kolej, gdy ktoś wyjdzie i wypowie twoje nazwisko. A może jesteś chirurgiem, który jak na taśmie opatruje rany głowy, rąk, nóg. Albo ratownikiem, który przywozi pacjenta do gabinetu zabiegowego, pobiera krew, skanuje kod i wysyła probówki z czyjąś krwią do laboratorium. A czy nie jesteś sanitariuszem, który z tymi probówkami biega, gdy już przywiezie pacjenta z tomografii?
Kimkolwiek jesteś, nie wiesz, że internista właśnie ma zjazd. Siedzi w gabinecie, przed nim pacjent na kozetce opowiada ostatni dzień swojego życia, komputer nieśmiało świeci, zza drzwi dociera lekki szum, a jego myśli grzęzną powoli w niebycie. Mózg zwalnia, impulsy między neuronami początkowo jeszcze walczą, potem zatrzymują się na dobre. Internista spogląda na pacjenta, słucha go, ale nie słyszy, patrzy, ale nie widzi. Ręce piszą coś na klawiaturze, potem się zatrzymują. W głowie jest biało. Nic. Słowa pacjenta przebijają się przez metr betonu. 
Przebijają się, przebijają i w końcu docierają do internisty, jakiś samotny neuron poraża prądem kolegę obok. Ręka drży i zapisuje na czarnych klawiszach. Potem znowu pustka. Oczy gasną. Ale pacjent tego nie widzi, on tu przyszedł z problemem, z chorobą. 
Lekarz wysłuchuje chorego, zapisuje znaną sobie formułkę, choroby przewlekłe. "Cukrzycę neguje, nadciśnienie tętnicze neguje." Zleca panel badań laboratoryjnych, wszystko, co może, żeby nic nie pominąć. Rentgen. Brzuch boli? Biegunki, wymioty? Dajmy USG brzucha. Pacjent wychodzi, idzie czekać dalej, lekarz z mozołem przedziera się przez basem smoły własnych myśli. W głowie dalej biało.
Jedna, druga kawa, przerwa. Po południu zaskakuje. Impulsy między neuronami zaczynają się rozkręcać, gęsta melasa między nimi rozluźnia się, biel przechodzi w szarość, w płynący powoli kalejdoskop barw. Mur z betonu rozpada się, zwęża, słowa docierają do internisty, który zapisuje je, przyswaja, przerabia i wypluwa jako kolejne zlecenia. 
Machina SOR ze zwyczajnym turkotem toczy się dalej, jak na filmie, nie niemym, lecz szumiącym. Ludzie wchodzą, wychodzą, siedzą, stoją, idą. Bo tu wszyscy są ludźmi, chociaż niektórzy chorymi, a niektórzy personelem. Magiczny podział a człowieczeństwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz