Szanowna
Pani Orchideo, kiedy to się wszystko zaczęło? Te twoje baśnie?
Wtedy latem, gdy spacerowałaś po słonecznym Toruniu, po ulicy
Warszawskiej, otoczona barwnymi, secesyjnymi kamieniczkami? Byłaś
wtedy młoda, piękna i pełna zapału. Radość życia – ot cała
twoja głowa.
- Do
widzenia! - powiedziałaś ulicy, kamienicom i słońcu. Już nie
byłaś dzieckiem.
-
Jeszcze się zobaczymy – odpowiedział Stary Rynek.
-
Wisłą przypłynę wpław, by was ujrzeć.
Zabrzmiał
ostatni dzwonek w IV Liceum Ogólnokształcącym, dzwonek zwiastujący
wakacje. Nie dla ciebie jednak, nie tym razem. Ty już na wieki
utraciłaś status ucznia, by ugrzęznąć w gęstym i gorącym jak
to lato oczekiwaniu na legitymację studencką. Płakałaś po swoim
stabilnym życiu, jednak wieczorami, naga w wannie, pisałaś wiersze
o Nieznanym.
Przechadzałaś
się jeszcze Szeroką, wzrokiem omiotłaś stary budynek Empiku,
twoją Mekkę. Pomachałaś Flisakowi i Kopernikowi, pogłaskałaś
żaby. Wszystkie.
-
Panie Mikołaju, daj mi swoją mądrość, bym nie zginęła w obcym
świecie.
-
Orchideo, ja dam ci mądrość, ale o siłę i szczęście proś
swojego nowego przyjaciela, Neptuna.
Żaba
zakumkała w oddali, wypolerowany osiołek mrugnął złotym okiem.
Grajek brzdąkał na gitarze „Highway to Hell”, a w takt gruchały
gołębie sprzed ratusza.
Spakowałaś
te wszystkie słowa i obrazy do walizki zamykanej na szyfr. Taka
walizka okrąża pół świata przed swoją śmiercią na wysypisku.
Teraz start: Toruń, destynacja: Gdańsk. Bagaż doświadczeń jest
cięższy niż udźwignie półka w pociągu. Tylko Ty go uciągniesz.
W
przedziale siedziało siedem osób, niepewność, wiara, nadzieja,
miłość i osiemdziesiąt procent z matury. Skład relacji Zakopane
– Gdynia. Za oknem smugi żółte, zielone, błękitne i złote, w
głowie smugi różowe, brokatowo połyskliwe. Twarze współpasażerów
skamieniały w milczeniu, nieco wstydliwie, jakby w szumie między
uszami rodziły się potencjalne dialogi.
- Pani
do Gdańska?
- Do
Sopotu, na wakacje.
-
Późne to wakacje.
- A
dopiero urlop dostałam
Ale
żadne z tych słów nie wybrzmiało. Tylko nieskończona cisza
między taktem kół wymawiała co sekundę twoje imię.
-
Orchideo, Orchideo, Orchideo, Laskowice Pomorskie, Orchideo,
Orchideo, Orchideo, Tczew, Orchideo, Orchideo, Orchideo, Gdańsk
Główny...
Wysiadłaś
we Wrzeszczu, pięknym, starym Wrzeszczu z wyjątkowo brzydkim
dworcem. Z tamtego lata zapamiętasz ten dworzec i walizkę
podskakującą na nierównościach peronu. Mądrość Kopernika
mieszała się i tłukła niczym kryształ.
Pod
koniec upalnego września jeszcze raz wyciągnęłaś obrazy Torunia
i narysowałaś wszystkie na kartkach bloku technicznego, zwykłym
ołówkiem, by nie rozsypały się w szrot. Szkic bez kolorów, bo
kolory trzymałaś schowane głęboko za siatkówką oczu,
niedostępne dla złodziei marzeń. A byłaś marzycielem.
Podczas
immatrykulacji słuchałaś monologu rektora z dumą przynależną
ludzikowi sukcesu. Jednemu z setek ludzików w Gdańsku i tysięcy w
Polsce. Na katedrze przemawiała twarz, która wywalczyła najwyższy
wynik matury ze wszystkich aplikujących. Ona nie była ludzikiem
sukcesu – ona była sukcesem. Ty zaczynałaś nowe życie jako
szary ludzik.
Byłaś
marzycielem.